-Dobrze...-powiedziałam i zeskoczyłam z drzewa.
Szliśmy dosyć wolno w kierunku jaskiń.Rozmawialiśmy o życiu.Jednak Aron zdążył zapytać o to czego wolałam nie wspominać.
-To...jak on miał na imię?Ten Louis...to przez niego tak płakałaś tak?
-Nie...tylko...przez wspomnienie.Też wyliśmy do księżyca...byliśmy przyjaciółmi...ale kiedy się okazało że mimo tego że jestem dość zwinna,że znam wszystkie chwyty,mam ostre kły to nie potrafię tego wykorzystać wtedy nie wahał się mnie zaatakować...
-Nie potrafili zrozumieć tego jaka jesteś?
-Ta wataha nie była taka jak ta.Wilki nie odnosiły się do siebie z szacunkiem...każdy martwił się swoim życiem a problemy innych ich nie interesowały.Tutaj jest inaczej.Mogę się komuś zwierzyć...W zasadzie to na razie tylko jednemu wilkowi...
Basior się zaśmiał.Tak samo jak stwierdziłam wcześniej dobrze patrzyło mu z oczu.Ich kolor był oliwkowy.Nie przepadałam za ciemnością.Doszliśmy już do mojej jaskini ale cały czas rozmawialiśmy.
-A twoja rodzina...co na to?
Kiedy Aron zadał to pytanie znów posmutniałam.
-Na co?
-Na to że alfa ciebie wygnał...
-To cała wataha była moją jedyną rodziną...rodzice zginęli jak tylko się urodziłam...Potem alfa mnie odnalazł i wychowywałam się raz u tej wadery raz u tamtej.To był tylko nawet nie cały rok.Potem jako już dorosła wilczyca poznałam Louisa który miał 3 lata kiedy byłam szczeniakiem.Kiedy dorosłam miał 4 lata i pamiętał mnie jako małe szczenię.Wtedy jednak nie postrzegał mnie jako szczeniaka lecz jak...waderę...wojowniczkę.W jego myślach było wiele o mnie...Ja jednak nigdy nikogo nie kochałam i nikt nigdy nie kochał mnie.Louis chciał ze mną być ale nie dla tego że mnie kochał.Chciał mieć partnerkę która byłaby taka jak on.Odważna,silna,zwinna.Jednak na wojnie kiedy pokazałam prawdziwą siebie natychmiast przestał tak myśleć...Kochałam go lecz jak przyjaciela...
-Czy ty kiedy kolwiek kogoś tak kochałeś?-zapytałam łamiącym się głosem Arona.
<Aron?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz